piątek, 19 sierpnia 2016

Kocie gadanie cz. 3 i ostatnia

Pora zakończyć opowiadanie Sakiego o Tobermory'm, który nauczył się mówić ludzkim językiem. Jak to w świecie ludzi bywa, cała historia skończyła się źle.

"Agnes Resker nawet w tak delikatnej sytuacji nie potrafiła zbyt długo pozostawać na uboczu.
Justyna Kopania (artpeoplegallery.com)

- Po co ja tu w ogóle przyjechałam? - krzyknęła dramatycznie. Tobermory natychmiast podchwycił temat.

- Sądząc z tego, co mówiła pani wczoraj do pani Cornett na polu krykietowym, to na wyżerkę. Określiła pani Blemleyów jako najnudniejszych ludzi pod słońcem, którzy mieli jednak dość sprytu, by zatrudnić pierwszorzędną kucharkę. Powiedziała pani, że inaczej nikogo nie udałoby im się ściągnąć do siebie po raz drugi.

- W tym nie ma ani słowa prawdy! Biorę panią Cornett na świadka... - wykrzyknęła zmieszana Agnes.

- Pani Cornett powtórzyła następnie pani uwagę Bertie'emu van Tahnowi - ciągnął Tobermory - dodając: "Ta kobieta urządza regularne marsze głodowe. Za cztery solidne posiłki dziennie poszedłby na koniec świata". Bertie van Tahn odparł na to, że...

W tym miejscu na szczęście relacja dobiegła do końca. Tobermory, któremu mignął wielki żółty Tom z plebanii, przedzierający się przez krzaki w stronę stajni, wyskoczył w mgnieniu oka przez otwarte okno i zniknął.

Wraz ze zniknięciem swego nazbyt pojętnego ucznia, Cornelius Appin znalazł się pod obstrzałem gorzkich wymówek, zaniepokojonych pytań i błagalnych próśb. On ponosi wyłączną odpowiedzialność za zaistniałą sytuację, wobec czego musi zapobiec jej pogorszeniu. Czy Tobermory może przekazać swą niebezpieczną umiejętność innym kotom? - brzmiało pierwsze skierowane do niego pytanie. Tak, odparł, możliwe, że Tobermory pochwali się przed zaprzyjaźnioną kotką ze stajni, ale niepodobna, by jego nauczanie miało na razie większy zasięg.

Rys.: Ja-siołek
- A zatem - oświadczyła pani Cornett - możliwe, że Tobermory jest cennym kotem i twoim ulubieńcem, ale niewątpliwie zgodzisz się ze mną, Adelaido, że bezzwłocznie należy się pozbyć i jego, i kotki ze stajni.

- Nie sądzisz chyba, że ostatni kwadrans był dla mnie przyjemny? - odparła gorzko lady Blemley. - Oboje z mężem bardzo lubimy Tobermory'ego... w każdym razie lubiliśmy go, dopóki nie wpojono mu tej okropnej umiejętności. Ale teraz, oczywiście, należy go jak najszybciej zlikwidować.

- Możemy mu dodać strychniny do resztek, które zawsze dostaje na kolację - zaproponował Sir Wilfrid. - A ja pójdę i osobiście utopię tę kotkę ze stajni. Woźnica na pewno się zmartwi, ale powiem mu, że oba koty złapały wyjątkowo paskudny świerzb i obawialiśmy się, że zaraza przeniesie się do psiarni.

- Ale co z moim odkryciem? - zakrzyknął z wyrzutem pan Appin. - W końcu po latach badań i doświadczeń...

- Może pan prowadzić swoje badania na nierogaciźnie, która jest pod należytą kontrolą - wtrąciła pani Cornett. - Albo na słoniach w ogrodach zoologicznych. Podobno to wyjątkowo inteligentne zwierzęta, w dodatku tym bardziej godne polecenia, że nie szwendają się po sypialniach, pod krzesłami i tak dalej.

Nawet uczucia archanioła, który w uniesieniu obwieścił obchody millennium, po czym stwierdził, że zbiegają się nieuchronnie z zawodami wioślarskimi w Henley, a zatem należy je przełożyć na bliżej nie określony termin, nie mogłyby się równać z przygnębieniem Corneliusa Appina, gdy zobaczył, z jaką reakcją spotkało się jego cudowne odkrycie. Niestety - opinia publiczna była przeciwko niemu, a nawet, gdyby doszło do powszechnego głosowania, okazałoby się prawdopodobnie, że niemała część głosów opowiada się za tym, by również odkrywcę poddać diecie strychninowej.

Niedogodny rozkład jazdy pociągów i nerwowe pragnienie doprowadzenia sprawy do szczęśliwego końca powstrzymały gości od natychmiastowego wyjazdu, ale kolację trudno było uznać za sukces towarzyski. Sir Wilfrid przeżył ciężkie chwile z kotką ze stajni, a w następstwie tego z woźnicą. Agnes Resker ostentacyjnie ograniczyła swój posiłek do kawałka suchej grzanki, którą gryzła niczym osobistego wroga, podczas gdy Mavis Pellington przez całą kolację milczała mściwie. Lady Blemley wyrzucała z siebie potok słów, mając zapewne nadzieję, że podtrzymuje rozmowę, lecz całą uwagę kierowała ku drzwiom. Na kredensie stał w pogotowiu talerzyk pełen stosownie przyprawionych resztek ryby, ale wszystkie frykasy i łakocie zdążyły zniknąć ze stołu, a Tobermory wciąż się nie pojawiał.

Grobowy nastrój kolacji był i tak wesoły w porównaniu z tym, co działo się po przejściu do palarni. Jedzenie i picie pozwalało przynajmniej oderwać się od problemu i ukryć zakłopotanie. W atmosferze powszechnego napięcia i zdenerwowania brydż nie wchodził w rachubę, a po "Melisandzie w lesie", zaintonowanej ponuro przez Odo Finsberry'ego w obecności lodowatej publiczności, zgodnie unikano muzyki. O jedenastej służący poszli spać, zawiadomiwszy, że tradycyjnie zostawili na prywatny użytek Tobermoy'ego otwarte okno w spiżarni. Goście, przeczytawszy od deski do deski stertę bieżących czasopism, sięgali stopniowo po Biblioteczkę badmintona i oprawione roczniki Puncha. Lady Blemley co pewien czas zaglądała do spiżarni, za każdym razem wracając z wyrazem apatycznej depresji na twarzy. Pytania były zbyteczne.

Rys.: Paulina Run
O drugiej nad ranem Clovis przerwał ciszę:

- On już dzisiaj nie przyjdzie. Siedzi teraz pewnie w redakcji lokalnej gazety i dyktuje pierwszy odcinek swoich pamiętników. To dopiero będzie wydarzenie dnia.

I wniósłszy w ten sposób swój wkład w nastrój ogólnej wesołości, Clovis udał się na spoczynek. Pozostali stopniowo poszli za jego przykładem.

Służba, roznosząca gościom poranną herbatę, dawała szablonowe odpowiedzi na szablonowe pytania. Tobermory się nie pokazał.

Śniadanie okazało się jeszcze bardziej ponurą imprezą niż kolacja, nim jednak dobiegło końca, sytuacja została zażegnana. Wniesiono zwłoki Tobermory'ego, które ogrodnik znalazł w krzakach. Rany na szyi kota i kłaki żółtego futra między jego pazurami dowodziły, że Tobermory wdał się w nierówną walkę z Tomem z plebanii.

Większość gości opuściła Towers jeszcze przed południem. Po obiedzie zaś lady Blemley na tyle doszła do siebie, że wysłała na plebanię wyjątkowo paskudny list w sprawie śmierci swojego ulubieńca.

Tobermory był jedynym uczniem Appina, który się sprawdził, i nie było mu przeznaczone mieć następców. Kilka tygodni po jego śmierci w drezdeńskim ogrodzie zoologicznym jakiś słoń, do tej pory nie zdradzający objawów nerwowości, wyrwał się z klatki i zabił Anglika, który najwidoczniej go drażnił. Gazety rozmaicie podawały nazwisko ofiary, jako Oppin, czy Eppelin, ale zawsze z imieniem Cornelius.

- Jeżeli przepytywał zwierzaka z niemieckich czasowników nieregularnych - skomentował to wydarzenie Clovis - to ma, na co zasłużył".

Saki: Tobermory (przekład: Grażyna Jesionek) w: Fikcje i Fakty, wyd. KAW, Warszawa 1984

Morał z historii: nie należy uczyć swojego kota mowy ludzkiej, bo wygada wszystkie "grzeszki" znajomych lub partnera/partnerki, i okaże się, że pozostaniemy sami z kotem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz