środa, 10 sierpnia 2016

Kocie gadanie c. d.



Kończąc swój zdumiewający wywód, pan Appin starał się ukryć nutę triumfu w głosie. Nikt nie powiedział głośno „osioł”, choć Clovis poruszył wargami, jak gdyby chciał przywołać tego czworonoga, zapewne dając wyraz swojemu niedowierzaniu.

- Czy chce pan powiedzieć, że nauczył pan Tobermory’ego mówić i rozumieć proste, jednosylabowe słowa? – zapytała panna Resker po krótkiej przerwie.

- Droga panno Resker – odrzekł cudotwórca cierpliwie – w ten sposób można uczyć dzieci, dzikusów czy ludzi opóźnionych w rozwoju, ale jeżeli rozwiąże się problem nawiązania ze zwierzęciem pierwszego kontaktu, to nie ma potrzeby uciekać się do tak opóźniających metod. Tobermory włada naszym językiem biegle i absolutnie poprawnie.

Tym razem Clovis całkiem wyraźnie powiedział „superosioł!” Sir Wilfrid był bardziej uprzejmy, choć równie sceptycznie nastawiony.

- A może sprowadzimy tu kota i osądzimy sami? – zaproponowała lady Blemley.

"Sir Wilfrid udał się na poszukiwanie zwierzęcia, a pozostali rozsiedli się, ospale czekając na mniej lub bardziej udany popis brzuchomówstwa.

Sir Wilfrid wrócił po minucie, z pobladłą twarzą i rozszerzonymi z podniecenia oczyma.
- Wielkie nieba, to prawda!

Jego ożywienie było bezsprzecznie autentyczne. Słuchacze pochylili się z dreszczykiem rozbudzonego zainteresowania.

Sir Wilfrid opadł na fotel i ciągnął bez tchu:

- Drzemał w palarni, kiedy go znalazłem i zawołałem, żeby przyszedł na herbatę. Zamrugał do mnie jak zwykle, więc powiedziałem: „No, Toby, nie każ nam czekać”, a on – Bóg mi świadkiem – tak naturalnym ludzkim głosem, że aż mnie ciarki przeszły, warknął, że przyjdzie, jak mu się będzie chciało! Myślałem, że wyskoczę ze skóry!

Appin miał za słuchaczy kompletnych niedowiarków: teraz stwierdzenie Sir Wilfrida natychmiast przekonało zebranych. Wybuchła wrzawa rodem z wieży Babel. Wśród powszechnych okrzyków zaskoczenia jedynie naukowiec siedział w milczeniu, napawając się pierwszymi owocami swego niesłychanego odkrycia.

rys.: Ja-siołek
W samym środku zamieszania Tobermory wkroczył do pokoju i z wystudiowaną obojętnością podszedł aksamitnym krokiem do zebranych przy stole.

Wszyscy zamilkli natychmiast, zażenowani i onieśmieleni, jak gdyby krępowali się rozmawiać jak równy z równym z kotem domowym o tak wybitnej umysłowości.

- Napijesz się mleka, Tobermory? – zapytała po chwili lady Blemley nieco napiętym głosem.
- Wszystko mi jedno – brzmiała odpowiedź, utrzymana w lekceważąco obojętnym tonie.
Słuchaczy przeszedł dreszcz skrywanego podniecenia i nic dziwnego, że lady Blemley miała kłopoty z nalaniem mleka na spodeczek.

- Och, chyba mi się rozlało – powiedziała ze skruchą.

- To nie mój dywan, na szczęście – odpalił Tobermory.
rys.: Ja-siołek

Znowu zapadła cisza, aż wreszcie panna Resker, z właściwą sobie naiwnością, zapytała, czy trudno nauczyć się ludzkiej mowy. Tobermory spoglądał jej prosto w oczy przez dłuższą chwilę, po czym wpatrzył się w przestrzeń, dając do zrozumienia, że w jego życiu nie ma miejsca na nudne pytania.

- A co myślisz o ludzkiej inteligencji? – rzuciła bez przekonania Mavis Pellington.

- O czyjej, konkretnie? – spytał zimno Tobermory.

- No… na przykład o mojej – odparła Mavis z bladym uśmieszkiem.

- Stawia mnie pani w kłopotliwej sytuacji – stwierdził Tobermory, choć w jego postawie i tonie trudno byłoby doszukać się śladu zakłopotania. – Kiedy padła propozycja, żeby tu panią zaprosić, Sir Wilfrid zaprotestował, że ze wszystkich znanych mu kobiet pani jest najbardziej bezmyślna oraz że między gościnnością a niańczeniem ociężałych umysłowo jest zasadnicza różnica. Lady Blemley odparła, że właśnie bezmyślności zawdzięcza pani zaproszenie, ponieważ nie przychodzi jej na myśl nikt równie głupi, by mógł kupić stary samochód, ten, który nazywają „Syzyfową pracą”, bo pod górę ciągnie całkiem nieźle… na pych.

Protesty lady Blemley odniosłyby zapewne większy skutek, gdyby nie to, że akurat tego dnia zasugerowała Mavis mimochodem, że rzeczony samochód byłby dla niej jak znalazł do posiadłości w Devonshire.

Major Barfield wtrącił się stanowczo, by zmienić temat:

- Opowiedz no lepiej o twoich flirtach z tą szylkretową kotką ze stajni.

Nim jeszcze skończył mówić, wszyscy zorientowali się, że strzelił gafę.

- Nie jest przyjęte dyskutować o tych sprawach w towarzystwie – odciął się Tobermory. – Z pobieżnej obserwacji pańskich poczynań odkąd przyjechał pan do tego domu wnoszę jednak, że zmiana tematu na pańskie miłostki byłaby dla pana nieco kłopotliwa.

Panika, która w tym miejscu nastąpiła, nie ograniczała się, bynajmniej, do majora.

- Nie zajrzałbyś do kuchni? Pewnie już czeka na ciebie kolacja – zaproponowała pośpiesznie pani Blemley, najwyraźniej zapominając, że Tobermory zwykle jada kolację dobre dwie godziny później.

- Dzięki – rzekł kot. – Jestem dopiero po herbatce. Nie chcę umrzeć z powodu niestrawności.

- Koty mają dziewięć śmierci, nie wiedziałeś? – wtrącił Sir Wilfrid serdecznie.

- Być może – zgodził się Tobermory. – Ale tylko jedną wątrobę.

- Adelaido! – odezwała się pani Cornett. – Czy mam rozumieć, że sama zachęcasz tego kota, żeby poszedł obgadać nas przed służbą?

Panika ogarnęła już wszystkich. Przed oknami większości sypialni biegła wąska, ozdobna balustrada, która – jak sobie przypomniano – stanowiła ulubioną promenadę Tobermory’ego. Mógł on stamtąd oglądać gołębie… i Bóg jeden wie, co jeszcze. Jeżeli teraz, w przypływie szczerości, zamierzał pozwolić sobie na chwilę wspomnień, to rezultat mógł się okazać nader kłopotliwy. Pani Cornett, która często przesiadywała przed toaletką i której styl bycia, mimo jej zamiłowania do punktualności, określano jako cygański, była równie skrępowana jak major. Panna Scrawen, która pisywała namiętne, zmysłowe wiersze i prowadziła się nienagannie, wykazała jedynie irytację – niekoniecznie wszyscy muszą wiedzieć, że ktoś w życiu prywatnym jest metodyczny i cnotliwy. Bertie van Tahn, który w wieku lat siedemnastu był już tak zepsuty, jak to tylko możliwe, zbladł jak ściana, ale nie popełnił tego błędu co Odo Finsberry – młody człowiek, który dawał do zrozumienia, iż przygotowuje się do święceń, a który  teraz zerwał się i wybiegł z pokoju, zapewne powodowany strachem, że mógłby usłyszeć o skandalach dotyczących bliźnich. Clovis, który zachował dość przytomności umysłu, by nie dać po sobie nic poznać, obliczał w duchu, jak długo potrwa sprawdzenie za pośrednictwem agencji Exchange and Mart pudła dorodnych myszy w charakterze łapówki".

Saki: Tobermory; "Fikcje i fakty", wyd. KAW, Warszawa nr 10/1984 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz